
Wszystko zaczęło się zupełnie niespodziewanie – w czwartek po południu, niecałe 48 godzin przed startem wyścigu. Telefon od zespołu asBest Racing: „Chcesz pojechać w 24h Barcelony?”. Nie mogłem długo się zastanawiać. Już wcześniej miałem z nimi styczność w NLS na Nürburgringu za kierownicą Scirocco, więc decyzja była szybka – pakowanie, bilet lotniczy, o 3 nad ranem wyjazd na lotnisko.
Lot na szczęście bez opóźnień, szybki odbiór auta i kierunek: tor. Formalności – dokumenty, odbiory ubrań. Na briefing się spóźniłem, ale dyrektor wyścigu zrobił dla mnie indywidualne spotkanie. Potem już tylko treningi, kwalifikacje i wieczorne jazdy – zakończone o 21:30. Długi dzień, a w głowie tylko jedna myśl: jutro zaczyna się walka.
Sobota, godzina 10:00 – tor Catalunya żyje swoim rytmem. Szybkie śniadanie, przygotowania, wyjazd na grid. Formujące okrążenie, start lotny… huk silników odbija się od trybun, a adrenalina uderza jak piorun. Pierwszy stint przejął Junichi Umemoto, a kolejne godziny mijały na zmianach kierowców. Gdy do auta wsiadła Pia Ohlsson, pojawiły się problemy – przegrzewająca się skrzynia biegów zmusiła nas do dodatkowych pit stopów. Upał nie pomagał, ale zespół działał błyskawicznie i w końcu Sebastian Schemmann mógł wrócić do mocnego tempa.




17:20 – moja kolej. Pierwsze okrążenia – stres, nowe auto, nowy tor. Limity prędkości w pit lane, inne w strefie tankowania… ale z każdym kółkiem wchodziłem w rytm. Po chwili czułem już, że jestem częścią tej walki.
Noc. Barcelona zasypiała, a tor rozświetlały reflektory aut. Fajerwerki o północy – magia. O 00:15 mój drugi stint. Pełny bak, plan wymiany hamulców, ale nagle Code 60 i szybka decyzja – zjeżdżamy wcześniej. I wtedy okazało się, że uszkodziła się półoś i siłownik podnośnika. Mechanicy rzucili się do pracy. Ja siedziałem w aucie, słysząc tylko odgłosy narzędzi wokół – nie wiedziałem, co się dzieje. Tylko czekałem, licząc, że wyjadę, zanim stracimy prowadzenie.
20 minut – tyle trwał ten dramat. Ale zespół zrobił to perfekcyjnie. Wróciliśmy na tor nadal jako liderzy. To był moment, w którym zrozumiałem, jak wielką rolę odgrywa team spirit.






Kolejny stint miałem o 7 rano. Jasno, chłodniej, przewaga 20 okrążeń. Jechało się wspaniale. Dwie godziny zleciały, zanim zdążyłem policzyć kółka. To była czysta przyjemność – prowadzenie auta, które pędzi po torze, wiedząc, że jesteś pierwszy.
Ostatnie godziny należały do Junichiego i Pii. Każdy w boksach trzymał kciuki – końcówki 24-godzinnych wyścigów bywają brutalne. Ale Pia utrzymała tempo i o 12:02 przecięła linię mety. Pierwsze miejsce w klasie TCE, zwycięstwo w Michelin 24h Barcelona.
Nie wierzyłem. Jeszcze chwilę temu oglądałem takie dekoracje w telewizji. A teraz – stałem na podium, z pucharem w ręku, z zespołem u boku. Szampan, emocje, radość, wdzięczność.
To nie była tylko moja wygrana. To była wygrana zespołu asBest Racing, mechaników, partnerów i ludzi, którzy wierzyli, że damy radę. Pierwsze miejsce – i wspomnienie, które zostanie ze mną na zawsze.









